środa, 31 stycznia 2007

Styczeń w Misaki


Samowyzwalacz. Tym razem sie udało. Byłem na plaży uwolnić jeżowce morskie po doświadczeniach z ich nasieniem.

poniedziałek, 29 stycznia 2007

Choćmy na plażę! Kaiga ni ikimashou!






Co do japończyków to widzą oni na powierzchni księżyca zająca robiącego ciastka ryżowe.
Jak tak się bardzo skupić...........



I znów jeden dzień wyrwałem z kalendarza.

Kuruma, kurumka, kurumuśka

Szukam nam samochodu. Japonia pod tym względem oferuje naprawdę potężną dawkę modeli. Jednakże dla każdego kto choć raz miał przyjemność żyć w okolicach Misaki wybór ogranicza się do najmniejszych modeli, tak zwanych KEJ CAR. Dlaczego? Otóż proszę wyobraźcie sobie drogę, której szerokość równa jest średniej szerokości samochodu i niewiele po 2-3 cm zapasu z każdej strony. To samo parkingi. Wszędzie ciasno, wszędzie widać problem przegęszczenia. Tak więc przeszukuje okolice Misaki (za pomocą katalogu za jedyne 250 jenów = równowartość jednego piwa). Dotychczas spodobały mi się Honda life, Subaru Pleo, Daihatsu Move i Mitsubishi Wagon.


Oczywiście w grę wchodzą tylko używane. 8 letni samochód kosztuje tutaj około 5000 - 8000zl na nasze pieniądze. I to bez większej różnicy czy duży czy mały. Jednakże jest w Japonii trochę podatków które po zakupie bardzo mocno podbijają cenę dużych samochodów a nieznacznie małych. Nie jest to jak w Polsce jakiś procent. Czasami jest to więcej niż koszt samego auta (nie w przypadku kej na szczęście). Kupowanie samochodu kej ma także i inne zalety. Nie trzeba przy zakupie przedstawiać zaświadczenia, że dysponujemy miejscem parkingowym. To dosyć wygodne dla mnie, bo chcę kupić samochód przed wynajęciem mieszkania (tymczasem mieszkam w akademiku).
Dziś jadę zarejestrować mój inkan (pieczątka). Tak na wszelki wypadek. Czasem przy podpisywaniu umów okazuje się to konieczne.


I jeśli mam być szczery to nie mogę się doczekać na przejażdżkę po okolicy.

piątek, 26 stycznia 2007

Plaża w styczniu

Styczeń tutaj jest czasem bardzo ciepły. W okolicach 18 stopni nawet. Pomimo wszystko wyrwałem się na plaże no i znalazłęm zimowy gatuneg ślimaków morskich (z reguły zwierzęta te pojawiają się latem). co ciekawe tylko w jednej "zatoczce" powstałej po pływje mogłem go znaleźć (było tam kilka sztuk). Jeden byłwyjątkowo duży jak na ten gatunek. Zrobiłem kilka zdjęć. Są też wielgachne slimaki morskie. Patrząc tutaj w wodę ma się wrażenie, że nawet piasek żyje własnym życiem. Wczorajsze niepowodzenia okazały się po prostu moim niedopatrzeniem. Nie pomyslałem o dostosowaniu kuwet do długości fali światła ot co! Potrzebowałem kwarcu a użyłem PCV :-D Boki zrywać. W tym wieku taka gafa! No ale cóż, tak to już ze mną bywa, szybko, szybko i dwa razy dłużej w efekcie :-D
Ciesze się dzisiaj i z ślimaków i z pogody i z tego, że ktoś tam daleko tak samo jak ja czeka.




Ślimaczki w niewoli i w naturalnym środowisku. Oczywiście po wykonaniu zdjęć wróciły do swego domu. Ojkos santos. W tych "kolcach" przechowują trucizne absorbowaną z organizmu morskiego anemona. Na szczęście nie jest bardzo niebezpieczna dla nas.



Oj ten był wielki, podobno można je jeść, ja tam dziękuje.



Moja plaża na dziś. To dlatego większość experymentów robie w nocy. Wszystko przez te plaże.

czwartek, 25 stycznia 2007

Broken mind

Dziś cały dzień do śmietnika.


CAŁY.


Tak bywa coraz częściej.


Na początku rozorałem swoją wiedzę kilkoma szybkimi doświadczeniami a teraz nie potrafię z powrotem jej do kupy pozbierać.


Znaczy, wszystkie z odkrytych fenomenów nadal pozostają fenomenami i nie wiem jak je wpisać w fizjologie plemnika ryby. Próbuje nowych narzędzi a te, jak to nowe, nie leżą dobrze w ręce. Więc będę potrzebował z kilku dni na rozruch.


Tymczasem przyjechali studenci na kurs organizowany przez naszą (wysuniętą w stronę oceanu) placówkę.


Ja także zostałem włączony do tego projektu i na moja prośbę trochę słodkowodnych plemników w akcji będę mógł im pokazać. A jako, że jestem „nauczający” dostąpiłem zaszczytu zamówienia obiadów (o 18 serwowanych wiec raczej kolacji) w niepowtarzalnej cenie 500 jenów (lunch całe 400 jenów kosztuje). Dziś poza wieprzowiną z warzywami na ciepło i zupki miso było saszimi. 6 kawałków tuńczyka (naprawdę sporych) i dwa kawałki kałamarnicy (nadzwyczaj smacznej i mięciutkiej tym razem). Oczywiście sos sojowy i pasta wasabi w komplecie (że nie wspomnę o ryżu). Tak więc tanim kosztem pozażywam sobie uroków tutejszej kuchni co często więcej ma wspólnego z krojeniem niż gotowaniem (suszi, saszimi).


No i w sobotę wieczorem chcemy iść (grono „pedagogiczne”) do restauracji Mori-sana na przysłowiową kawę. Z przysłowiowej kawy zawsze robi się całkiem nieprzysłowiowe kalifornijskie wino i śpiewanie na całego. Ostatni raz bawiłem tam na początku grudnia.


Zawsze to jakiś sposób na podbicie kondycji zbolałej duszyczki.


Tymczasem pogoda zrobiła się piękna. Chciałem jutro pochodzić znów po plaży w czasie odpływu ale w związku ze stratą jednego dnia nie będę miał wolnego do soboty wieczorem.


Nic mi nie wychodzi odkąd z Polski wróciłem. Chyba kogoś mi brak obok.


Kogoś ważnego.



Czasem potrzeba tylko wybrania wlasciwej perspektywy.....

środa, 24 stycznia 2007

Książe odpływu

Moje kochane Misaki to właściwie Koajiro. Mamy tutaj ocean z 3 stron, z jednej zatoka Abaratsubo na wprost Pacyfik a z kolejnej strony zatoka Koajiro z ciekawym portem-osiedlem Seabonia (szibonia). Odpływy zazwyczaj nie są bardzo duże alec zasem zdarzają się spore (new moon time). Wówczas mogę obejść cały nasz półwysep suchą nogą od naszej plaży z restauracjo-muzeum Morisana do kolejnej, mniejszej plaży mijając wszystkie 3 akweny. Jest to trochę niebezpieczne, gdyż skały często są bardzo śliskie. Niemniej to co można zobaczyć w tych wodach to naprawdę mistrzostwo Świata. Niestety nie wziąłem podwodnej obudowy i nie mogłem większości tych stworzeń zrobić wyraźniej fotki. Wyjątkiem jest ukwiał którego tu pełno wszędzie.


W czasie tego spaceru dotarłem do bardzo starego cmentarza/grobu gdzie jest pochowanych wielu mieszkańców Koajiro o czym świadczy duża ilość deseczek z imionami. Jest także mały grób, który jest miejscem pamięci nieznanych osób. Pali się tam kadzidełkai zostawia kwiaty. Zaskakujące dla mnie było odnalezienie bardzo wielu śmieci podczas tej wędrówki. Butelki, reklamówki, resztki owoców i warzyw. Najwspanialsze znalezisko to była jednak lalka przedstawiająca bodajże samuraja.


Spędziłem tak całą godzinę co wydało mi się wrecz wiecznoscia.


Wiele jeszcze takich godzin przedemna.



Zatoka Abaratsubo (co znaczy naczynie z olejem).



Wody Abaratsubo to czysty pacific blue



W tych podwodnych kanionach często polowałem na ryby



Tak wyglądają skały nieopodal plaży, tu się nie zapuszczam pływając, zbyt niebezpiecznie.



Ukwiał gdy ma po odpływie trochę wody stara się dalej polować.



Ale gdy grozi mu wyschnięcie zamyka się w sobie.



Widok na Seabonie, wody zatoki Koajiro.



Śmieci znalezione na plaży, stale mam problemy z balansem bieli. Wypala mi twarze na wapno.



Pamięci zapomnianym.

poniedziałek, 22 stycznia 2007

Żeby nie było, że japończycy są tylko od miniaturyzacji


Robione komórką sony w42s

Żeby nie było, że jestem niewdzięczny

W tym miejscu chciałbym podziękować kilku Japończykom. Saito-san to Kawano-san to Shiba-san to Kondoh-san to Yoshida-sensej to Mori-san domo arigatou goizaimashta, arigataki shiwawa sei!


Oczywiście Fujiko-san i jej mąż także są na tej liście i bezimienny dobroczyńca ofiarującymi bilety na mecz Polska – Brazylia (chociaż po tym jak przegraliśmy trochę byłem zły na niego).


Ja tu wytrzymam, ale oni tam mają teraz najtrudniejszy czas.


Mam nadzieje, że mój syn mi to kiedyś wybaczy, dla niego już każdy kolejny miesiąc to wieczność (ja też jeszcze pamiętam jak mija czas dziecku, jak święta ciągną się w nieskończoność a rok szkolny to czasowa guma do żucia).


Moi kochani, nie jesteście sami!


Niedługo będziemy razem!


Promise!

niedziela, 21 stycznia 2007

Bez fotek, refleksyjnie

To co stale mnie ujmuje to ich uśmiech. Naprawdę szczerzą się szczerze nawet jak nieszczerze. Trudno mi wyjechać z Abarutsubo bez wypicia herbatki i zjedzenia ciastka w którymś z trzech sklepików z którąś z moich koleżanek (tak na oko powyżej 80). Przy okazji świetnie to pomaga trenować język japoński. Są generalnie bardzo mili, chociaż już nie uczynni. Oczywiście bardzo mi pomagają niektórzy, generalnie jednak, daleko im do naszej słowiańskiej gościnności. U nich, tę gościnność, zastępuje szczery uśmiech. Są wyjątki oczywiście i jakoś tak mam szczęście do takich wyjątków. Jednakże wiele też razy w miejscu, gdzie ktoś z tubylców powinien się nade mną pochylić, napotykałem pustkę. Szukanie domu……. Kto próbował robić to sam w Japonii ten mnie zrozumie. To koszmar. Jedyny plus – poznaje się okolicę i coraz to nowe znaki kanji (a jeśli ktoś nie zna katakany i hiragany, to szybko się uczy, żeby zaoszczędzić czas zwykle poświęcany na oglądanie domków z dykty (oni to nazywają „drewno”) bez klimatyzacji (tylko dla orłów) moskitiery czy ciepłej wody (bywają systemy ciepłej wody wymagające podstaw znajomości pirotechnicznych). A to wszystko na początku 21 wieku. Japonia….. chyba przez to, że tyle pracują ich mieszkania często nie nadają do życia, jako sypialnia ujdą ale nie poleca się montować zbyt mocnego oświetlenia (wabi owady no i można jeszcze „coś” zobaczyć). Bywają piękne mieszkania ale często mają swoje złe strony, jak hałaśliwi sąsiedzi co w przypadku konstrukcji „drewnopodobnych” czy też lekkiego (leciutkiego) szkieletu metalowego, uniemożliwia usłyszenie własnych myśli. Ciągle szukam… Poza tym ciągle czekam. Siedzieć tu bez rodziny to ok., pierwsze 2-3 miesiące, jest czas na zorientowanie się w okolicy, zwyczajach, można przygotować miękkie lądowanie swoim. Ale dłużej, to już dla obu stron męczarnia. Po tym czasie, żadne zyski (ani materialne ani naukowe) nie wynagradzają straconego czasu i bólu, który pojawia się „jeśli serce masz bijące”. Tymczasem znalazłem już ładne mieszkanko, tylko czekać na rodzinkę. Ale kiedy przyjadą? Może mi powiesz dobra wróżko?

czwartek, 18 stycznia 2007

Polska impreza w Japonii

Skoro już się przemyciło 3 kg kiełbasy trzeba było urządzić prawdziwe polskie przyjęcie.
Było miło i bardzo wesoło, tak wesoło, że większość zdjęć nie nadaje się do publikacji. No i miałem okazję sprobować ryby adżi w postaci himono czyli ususzonej (jak ją Pan Bóg stworzył ze wszystkim łącznie z wnętrznościami) po czym upieczonej na specjalnej siatce nad gazem. Naprawdę smaczna!



poniedziałek, 15 stycznia 2007

Yokohama sukidesu, sukidesu kokoro kara

W końcu odwiedziłem Landmark Tower w Yokohamie, ma coś około 296m wysokości (platforma widokowa na wysokości 273m), dokładnie 69 pięter. Winda chwilowo jedzie z prędkością 750 metrów na minute co trochę wciska w podłogę. Podobno jest to najwyższy budynek w Japonii, bo wieża tokijska do budynków się nie zalicza (a ma 333 metry wysokości). Następnie zwiedziłem trochę Yokohamy z Grzegorzem który utknął tutaj na dobre (6 lat jak narazie). Zwiedzanie okraszone zostało odrobiną japońskiej whisky (jak dla mnie całkiem w smaku przypominającej wszystkie inne whisky). Przez co część zwiedzanych miejsc nadal pozostaje dla mnie tajemnicą (koniecznie muszę to turnee powtórzyć ale już z większą ilością krwi w whisky). Weekend zastał mnie w Yokohama Gumioji co pozwoliło mi zwiedzić tamtejszą buddyjską świątynie Gumioji (około 16) następnie bardzo sympatyczna kolacja u Jacka i Shoko gdzie poznałem smak fajki wodnej (Szisza). Niedziela należała już do nauczyciela japońskiego i na szczęście okazało się, że wiedza nie wyparowała po 2 tygodniach w Polsce ale nawet lepiej sie utrwaliła (jeśli polskie piwo można uznać za utrwalacz). Generalnie wielkie podziękowania należą się polonijnemu światku (półświatku prawie) związanemu z blogiem "tokyo by night". A zasadniczo Grzegorzowi (mój gospodarz w Yokohamie) i Jackowi (Malezyjski wieczór i fajka wodna, ot co jest najlepsze na kaca).




Widoki z 69 piętra na Yokohame.




Zachód słońca dostępny za jedyne 1000 jenów, Widoczek z Landmark Tower. Yamashita park, fajne miejsce na niedzielne popołudnie.



Autoportret na marmurze.




Noc w yokohamie, to właśnie fenomen japońskich miast, za dnia wyglądają jak betonowe molochy, by w nocy zamienić się w coś w rodzaju świątecznej choinki. Kicz neonów bardzo mi odpowiada. Ten statek jest w wodzie, w Pacyfiku znaczy. Można go sobie zwiedzić.




Szisza w całej okazałości i kolega z polskiego desantu do japońskiej firmy. Na kolejnym zdjęciu Shoko z kamerą, jako że na tle sziszy pozwolę sobie nazwać to zdjęcie Sziszoko, chociaż akurat Shoko fajki nie paliła.

czwartek, 11 stycznia 2007

Powroty c.d.

Powrót okazał się bardziej trudny niż myślałem. Nie wystarczy wrócić, trzeba jeszcze od nowa wszystko zacząć. Ale nic to. Słów kilka o Bożonarodzeniowych obyczajach w Japonii. Oczywiście święto to podobnie jak w Polsce ma tutaj swój wymiar marketingowy i w odróżnieniu od Polski nie ma wymiaru duchowego. Ma za to inny wymiar, wymiar cielesny. Noc 24 na 25 grudnia lub kolejne, spędzić należy w łóżku z ukochaną osobą. Delikwent nie posiadający takowej musi się naprawdę postarać, bywa, że jest przez „środowisko” delikatnie przymuszany. Presję tę czują osoby raczej z młodszych roczników, z tym, że tutaj młodzież to jeszcze 30-to latkowie. Czy trzeba by ten zwyczaj przenosić do Polski? Myślę, że nie trzeba. Zresztą w Japonii też nie wiadomo skąd się wziął. Być może jest on promowany na podobnych zasadach jak i zwyczaj dawania sobie czekoladek w walentynki (dziewczyny dają czekoladki chłopakom). O podtrzymanie zwyczaju z czekoladkami co roku walczą producenci słodyczy. Kto może stać za zwyczajem Bożo-Narodzeniowym? Być może United Colors of Benneton (sprzedaje on sporo prezerwatyw w Japonii)? Poza tym nowy rok zaczyna się już przyjemnie, to właśnie w czasie odwiedzin noworocznych Japończycy wręczają prezenty, głównie dzieciom. Panuje tu zwyczaj obdarowywania dzieci pieniędzmi zapakowanymi w ładne papierowe opakowanie. Bardzo przypomina mi to zwyczaj „winszowania” na Śląsku. Również i w Japonii dzieci z okazji Nowego Roku odwiedzają jak największą liczbę osób ze swej rodziny. 7 stycznia spożywa się specjalną potrawę, rozgotowany ryż z 7 ziołami. To postne danie ma symbolizować konieczność zaprzestania uczt noworocznych (jakże tutaj powszechnych już z końcem grudnia). Jest także zwyczaj jedzenia omoczi (ciastko ryżowe, bardzo ciągnące) najczęściej maczanego w sosie sojowym z dodatkiem cukru. Omoczi symbolizować ma elastyczność i siłę (niełatwo oderwać kawałek, ciągnie się jak guma) której Japończycy życzą sobie z nowym rokiem. W ogóle w tym czasie najróżniejsze wersje omoczi królują w sklepach. I muszę przyznać, że są bardzo smaczne.



Pożegnalna herbatka (zielona) na przystanku autobusowym w abaratsubo. Są tutaj 3 straganiki i w każdym z nich staruszka, a wszystkie są moimi dobrymi przyjaciółkami. Nie sądziłem, że tak szybko do nich wrócę... czas jest nieubłagany.



Widok na góre FUJI z samolotu. Naprawdę góruje nad krajobrazem wyzierając spoza chmur. W zasadzie 99% roku całą Japonię pokrywają jakieś chmury.



Danie 7 stycznia serwowane we wszystkich strzegących tradycji domach japońskich. Tutaj już dosyć mocno napoczęte.



Cukier z symbolem imperatora. Takie cudo dostać można tylko w pałacu imperatora. Można się nim zasłodzić tuż przed wypiciem zielonej herbaty w trakcie ceremoniału jej przyrządzania (sado).



To ciastko ryżowe czeka od Nowego Roku aż do 12 stycznia na zjedzenie. Czyli już jutro można się poczęstować.



A oto jakim widokiem czasem wita mnie moje kochane abaratsubo w drodze do pracy (poprzez parking). To coś białego to Fuji san. Niestety moja amatorska kamerka nie wychwyciła dobrze nastroju takich chwil. Ma się wrażenie, że góra po prostu cię staranuje. Jest naprawdę potężna (ponad 3700 metrów nad poziom słonej H2O.

wtorek, 9 stycznia 2007

Powroty

Czy można zapomnieć o dacie wylotu z Polski do Japonii?
Można.
Czy można zmienić datę wylotu na promocyjnym bilecie Alitalii po dniu w którym wylot miał się odbyć?
Można.
Czy dużo trzeba dopłacić za podróż biznes klasą z Mediolanu do Tokyo (Jumbo jetem)?
70 euro.
Kto ma najwięcej szczęścia?
Tylko głupi.
Czy smutno mi z tego powodu?
Absolutnie nie!
Dlaczego?


Pierwszy raz leciałem samolotem mając do dyspozycji MENU z posiłkami i napojami (w tym spora ilość drinków).


No i 2 fotele zamiast jednego (w biznes klasie nie ma tłoku).


W tym miejscu serdeczne pozdrowienia dla Pani z biura Alitalii w Warszawie na Okęciu. Anioł nie kobieta. 2 godziny przed odlotem kolejnego samolotu do Mediolanu uzyskała zgodę Alitalii na przebookowanie naszych biletów. Za symboliczna opłatę 70 euro. A ze sie nam spieszyło, a miejsc w normalnej klasie w samolocie z Mediolanu do Tokyo nie było, wylądowaliśmy całkiem wygodnie w jumbo jecie.


Ponadto udało mi sie przemycić 3 kg kiełbas różnych. W plecaku.


Ech to życie........


Czasem tak się zastanawiam kto nade mną czuwa?


Bo ktoś musi, tego jestem pewien.