Ikuja stwierdził, że w Misaki brakuje święta które by naprawdę rozgrzało serca po straszni długiej w tym roku zimie.Wymyślił więc, że z datą 26 lutego o godzinie 16:00 czasu lokalnego zanurzymy się w oceanie by oczyścić nasze dusze z zimowego zastoju. Fundoshi to tradycyjne japońskie majtki, takie pieluchy jak noszą zawodnicy sumo. Ich święto nie istnienje ale ta nazwa pierwsza sie nam nasunęła, po czym została zmieniona na "Araihama ni ni roku dżiken". Coś o tej dacie, aczkolwiek niezwiązane bezposrednio z nasza uroczystością, jedynie data taka sama.
Wiosna powoli się zbliza, tymczasem na zewnątrz około 10 stopni i zimny wiatr. To jednak nie przeszkodziło nam w kąpieli. Spoźniliśmy się na 16 więc kąpaliśmy się już sami. Trudno było wytrzymać w wodzie dłużej niż minute, brrrrrrr.
Żeby przeżyć szok termiczny po kąpieli trzeba zafundować sobie drugi szok, 40 stopni Celcjusza uspokaja ciało po kąpieli w 10 stopniach.
Po kąpieli czas na biesiade u Moriego.
Wspólne granie i śpiewanie ubarwił tym razem występ Alka, śpiewał fenomenalnie i okazał się odkryciem sezonu.
Morisan, zawsze uśmiechnięty, dziwny starszy człowiek, artysta i lekkoduch. Cały wieczór picia i śpiewania i ani jednego wydanego jena, tak tu bywa czasem.
"Chodzę tu i tam"
Alek Brzechwie - fragmenty "lenia"
Złap za rogi tygrysa.
Improwizacja
Strach tu, strach tam.
Imrowizacja z Morisanem
środa, 27 lutego 2008
poniedziałek, 25 lutego 2008
Poświąteczne refleksje
Czas ucieka, a ja stale wracam myślami do chwil w których Japonia najmilej mnie zaskoczyła. Takie były Święta w tym na wskroś ateistycznym, czy też totalnie politeistycznym kraju. Bożonarodzeniowe przyjęcie to tradycja w labie "Yoshidy-senseja". To także zwyczaj dosyć powszechny wśród tutejszej braci akademickiej. Było miło i pomimo, że na stole zabrakło karpia, czy tez ryby w ogóle, w powietrzu czuło się Święta. Koszt podarków ustalono na 500 jenów. Każdy kupił co uważał za stosowane, tak by mogło to stanowić podarek zarówno dla dziecka jak i dorosłego. Ich "rozprowadzaniem" nie zajmował sie Mikołaj, Gwiazdor czy Dzieciątko, krążyły one w kręgu naszych rąk aż do zakończenia piosenki która nastawił Manabu. Po tym czasie, każdy zostawał z prezentem w dłoniach. Było to miłe doświadczenie.
Na stole świąteczny chleb i piwo Yebisu.
Sernik we wiadrze, starczyło dla wszystkich.
Kotetsu, imię samuraja, imię miecza. Swoją drogą niezrównany nauczyciel kendo i groźny przeciwnik.
Na stole świąteczny chleb i piwo Yebisu.
Sernik we wiadrze, starczyło dla wszystkich.
Kotetsu, imię samuraja, imię miecza. Swoją drogą niezrównany nauczyciel kendo i groźny przeciwnik.
niedziela, 24 lutego 2008
Azja, kompleksy, brak kompleksów
Miss świata to obecnie dziewczyna z Japonii. Jednak w jej rodzinnym kraju, ideałem piękna jest biała rasa. Nie wstydzą się oni swoich preferencji ani ich nie ukrywają. Katalogi bielizny, rzekomo ze względów moralnych, pełne są modelek o europejskim typie urody (znaczy białych). Zdjęcie zostało zrobione w budynku SOGO w Yokohamie, gdzie do zakupów japońskich ubranek dla dzieci, zachęcają manekiny o rysach całkiem niejapońskich.
Ktoś tutaj chce siku!
Ktoś tutaj chce siku!
Azja, turystycznie
Także i Azjaci w tym i Japończycy lubią podróżować. Lubią górską turystykę (góry to nieomal 90% powierzchni ich kraju). W trasie lubią zjeść. A jak tu jeść bez pałeczek? Może ktoś powiedzieć, że pałeczki przecież łatwo ze sobą zabrać, długie, cienki i lekkie mieszczą się w futerałach których setki można kupić w każdej 100-jenówce (coś jak nasze sklepy z artykułami za 2zł). Jednakże nie, Japończycy nie gęsi i swoje patenty mają. My w europie możemy kopić zestawy turystyczne łyżka/widelec (swoją drogą też bardziej gadżet niż potrzeba), więc i oni chcą mieć swoje podróżne, "składane" pałeczki. Oto jedne z nich znanej japońskiej marki mont-bell. Swoja drogą buty tej firmy na klasycznym vibramie i z goretexową membraną właśnie kupiliśmy naszemu synkowi. Fuji czeka, my już gotowi...
czwartek, 21 lutego 2008
Jeszcze kilka klatek
środa, 20 lutego 2008
Na ryby
Widok na brzegi Araihamy i okalające ja zatoki: Koajiro i Aburatsubo.
Jednym z plusów mojej pracy jest fakt, że mogę stale uprawiać swoje hobby. W tym przypadku chodziło o pozyskanie ryby "kawahagi" z kilku jej stanowisk. Do tego celu trzeba użyć wędek. łowiliśmy na morskie małże na głębokości od 30 do 50 metrów. Ryba wyciągnięta z tej głębokości jest rozpychana od środka przez pęcherz pławny i jej żywot jest dosyć krótki. Rybia forma choroby Kesonowa.
Byliśmy na wodzie cały dzień, początek lutego a ja opaliłem sie na brąz.
Seabornia w pełnej krasie, port wypadowy w zatoce Koajiro.
Wyspa Jogashima na tle góry Fuji.
Prywatna plaża jakich w okolicy wiele....
Kawahagi (kałahagi), nasz łup.
Delfiny baraszkujące na tle wzgórz prefektury Chiba (Zatoka Tokijska), trudno je sfotografować, boją się ludzi i mają ku temu poważne powody.
Krótki filmik z łodzi.
a tu w lepszej jakości
Jednym z plusów mojej pracy jest fakt, że mogę stale uprawiać swoje hobby. W tym przypadku chodziło o pozyskanie ryby "kawahagi" z kilku jej stanowisk. Do tego celu trzeba użyć wędek. łowiliśmy na morskie małże na głębokości od 30 do 50 metrów. Ryba wyciągnięta z tej głębokości jest rozpychana od środka przez pęcherz pławny i jej żywot jest dosyć krótki. Rybia forma choroby Kesonowa.
Byliśmy na wodzie cały dzień, początek lutego a ja opaliłem sie na brąz.
Seabornia w pełnej krasie, port wypadowy w zatoce Koajiro.
Wyspa Jogashima na tle góry Fuji.
Prywatna plaża jakich w okolicy wiele....
Kawahagi (kałahagi), nasz łup.
Delfiny baraszkujące na tle wzgórz prefektury Chiba (Zatoka Tokijska), trudno je sfotografować, boją się ludzi i mają ku temu poważne powody.
Krótki filmik z łodzi.
a tu w lepszej jakości
poniedziałek, 18 lutego 2008
Sprzedałem samochód
Przywiązuje się do samochodów. Jak dotąd mieliśmy dwa. Ten ostatni, drugi, był szczególny, bo woził nas po naprawdę obcym kraju a w środku czuliśmy sie jak w domu.
Niestety rok temu, około miesiąc po jego zakupie miałem mały wypadek. Wypadek to za duże słowo, no ale skończyło się na wymianie blach, obtarłem samochód o drugi na parkingu. Żeby było jeszcze śmieszniej, uznany zostałem w 50% winnym zaistniałej sytuacji (chociaż nie przekroczyłem linii środka jezdni) przez co moje ubezpieczenie partycypowało w 50% kosztów naprawy obu samochodów. Koniec końców firma ubezpieczeniowa podeszłą do mnie w tym roku jak do klienta z nadszarpniętym zaufaniem. Co za tym idzie, zechciała nadszarpnąć moją kieszeń. No więc zmusili mnie do sprzedaży łobuzy jedne.
Udało mi się go sprzedać dosyć szybko, a nabywca jest misjonarz, Japończyk, człowiek mający 6 dzieci. Przyjechał ze swoim kolegą który jest gaijinem z USA ale odciął się od swojego kraju i od 1981 roku mieszka w Japonii, ma 11 dzieci. Po podpisaniu umowy oczywiście zaoferowali mi, że wszystkie formalności załatwią za mnie, w tym celu podpisałem moim inkanem upoważnienie.
Kiedy tak spokojnie przemyślałem wszystko, wyszło mi, że to musieli być oszuści bo to przecież bajka, przyjeżdżają misjonarze (chrześcijanie, ale tacy bez kościoła, dziwna sprawa) kupują wóz od reki i jeszcze wszystkie formalności sami załatwiają. Już widziałem jak biorą moje upoważnienie i zakładają konto/kartę kredytową z użyciem mojego inkanu i biorą kredyt albo podpisują jakąś umowę kupna no isam nie wiem co jeszcze mogliby zrobić (pewno nie tak wiele jak mi sie wydawało, no ale strach jest).
Na szczęście dla mnie, takie niesamowite historie (znaczy, że naprawdę są misjonarzami a nie oszustami) zdarzają się w tym kraju. Pan Robert i Pan Hideo, naprawdę są tymi za których się podają i mają dokładnie taką ilość dzieci jaką zadeklarowali. Maja także i mój samochód i mam nadzieję, będzie im służył tak dobrze, jak i nam.
poniżej ostatnie zdjęcia naszego maleństwa z napędem na 4 koła.
Teraz moje 3 kilometry do pracy pokonuje rowerkiem (kupionym od Wita, dobry Hummer).
Świat jest piękny.
Niestety rok temu, około miesiąc po jego zakupie miałem mały wypadek. Wypadek to za duże słowo, no ale skończyło się na wymianie blach, obtarłem samochód o drugi na parkingu. Żeby było jeszcze śmieszniej, uznany zostałem w 50% winnym zaistniałej sytuacji (chociaż nie przekroczyłem linii środka jezdni) przez co moje ubezpieczenie partycypowało w 50% kosztów naprawy obu samochodów. Koniec końców firma ubezpieczeniowa podeszłą do mnie w tym roku jak do klienta z nadszarpniętym zaufaniem. Co za tym idzie, zechciała nadszarpnąć moją kieszeń. No więc zmusili mnie do sprzedaży łobuzy jedne.
Udało mi się go sprzedać dosyć szybko, a nabywca jest misjonarz, Japończyk, człowiek mający 6 dzieci. Przyjechał ze swoim kolegą który jest gaijinem z USA ale odciął się od swojego kraju i od 1981 roku mieszka w Japonii, ma 11 dzieci. Po podpisaniu umowy oczywiście zaoferowali mi, że wszystkie formalności załatwią za mnie, w tym celu podpisałem moim inkanem upoważnienie.
Kiedy tak spokojnie przemyślałem wszystko, wyszło mi, że to musieli być oszuści bo to przecież bajka, przyjeżdżają misjonarze (chrześcijanie, ale tacy bez kościoła, dziwna sprawa) kupują wóz od reki i jeszcze wszystkie formalności sami załatwiają. Już widziałem jak biorą moje upoważnienie i zakładają konto/kartę kredytową z użyciem mojego inkanu i biorą kredyt albo podpisują jakąś umowę kupna no isam nie wiem co jeszcze mogliby zrobić (pewno nie tak wiele jak mi sie wydawało, no ale strach jest).
Na szczęście dla mnie, takie niesamowite historie (znaczy, że naprawdę są misjonarzami a nie oszustami) zdarzają się w tym kraju. Pan Robert i Pan Hideo, naprawdę są tymi za których się podają i mają dokładnie taką ilość dzieci jaką zadeklarowali. Maja także i mój samochód i mam nadzieję, będzie im służył tak dobrze, jak i nam.
poniżej ostatnie zdjęcia naszego maleństwa z napędem na 4 koła.
Teraz moje 3 kilometry do pracy pokonuje rowerkiem (kupionym od Wita, dobry Hummer).
Świat jest piękny.
czwartek, 14 lutego 2008
środa, 13 lutego 2008
kilka klatek
poniedziałek, 11 lutego 2008
Ueno niedzielne popołudnie
niedziela, 10 lutego 2008
Tesknoty nasze.....
Miura Kaigan - plaża pełna niespodzianek
Takie widoki, porzucone sprzęty, to częsty tam widok, zwłaszcza na obrzeżach.
W lecie można się bawić tam doskonale.
Japończycy bardzo lubią tam spacerować/kąpać się.
A zimą przejmują ją we władanie rolnicy, suszą na niej słynne rzodkwie z miury, czyli Miura daikon. Wygląd jest nieziemski, nie potrafie w pełni oddac go na zdjęciach.
Subskrybuj:
Posty (Atom)