środa, 22 listopada 2006

Kamakura

Wybrałem sie do Kamakury 5 listopada. Odbywało sie właśnie święto dzieci 3, 5 i 7 letnich nazywane sziczi-go-san co oznacza 7-5-3. Jest to święto głównie dziewczynek ale są też obecni i chłopcy. Rodzice udają się wówczas do swiątyni Szintoistycznej gdzie odbywają się związane z tym swiętem ceremonie (nie dopchałem sie do środka nie wiem jakie). Bywa ze kolejki są bardzo długie, gdyż świątynia Szinto nie przypomina naszego kościoła jeśli chodzi o wielkość wnętrz. Dzieci ubrane są tego dnia w tradycyjne stroje japońskie (kimona) i czasem także towarzyszą im ubrani w kimona rodzice (częsciej mamy, ojcowie chyba sie wstydzą). Wygląda to pięknie. I tradycja ta wywiera niezwykłą presje na potencjalnych rodziców. Japończycy planują swoje dzieci zgodnie z tą zasada, dwa lata odstępu miedzy potomstwem. A jeśli sie nie uda, i tak można cala trojkę ubrać i zaprowadzić w jeden dzień (na jednym ze zdjęć jest taka oszukująca rodzina). Święto to przypada na cały listopad, każda niedziela i dni powszednie listopada to odpowiednie dni na celebrowanie tej tradycji. Co tez Japończycy czynią. Świątynię Szintoistyczna można poznać po charakterystycznej „bramie” Buddyjskiej, równie popularne w Japonii są jej pozbawione, po tym ja je rozpoznaje, bo cala reszta to dla mnie bardzo podobne rzeczy są. No wiec spacerując sobie po Kamakurze (bardzo dużo zabytków, stara stolica Japonii, trochę mniejsza od Kioto ale jeśli chodzi o ilość zabytkowych świątyń prawdopodobnie nie ustępuje Kioto. No wiec spaceruje a tu.......... starsze małżeństwo zaczepia mnie jedzącego lody o smaku słodkich ziemniaków (kamakura słynie z tych lodów jak Krościenko z lodów jagodowych). No i od słowa do słowa okazało sie ze oni tu mieszkają, i ze mój kolejny punkt programu to jeden z najstarszych zabytków i skoro już tak długo tu stoi, to pewno jak wpadnę za jakiś czas jeszcze będzie, w związku z tym zapraszają mnie do domu na małe conieco. 8) No radość to dla mnie była niespotykana. Pierwszy raz przekroczyłem próg japońskiego domu, nie było zbyt tradycyjne (wybudowany w 2005) ale miły i przytulny. Fujiko-san rozpoczęła festiwal uprzejmości i przez stól przewinęło sie z tysiąc potraw (wszystkie jej produkcji). Ta uczta kosztowała mnie pózniej rozstrój żoładka ale warto było. Piłem zielona herbatę ze słynącej z najlepszych gatunków herbat prowincji w Japonii – Chizook. Rozmawialiśmy po angielsku/japońsku/francusku i było naprawdę przyjemnie, mąż pani Fujiko-san zaofiarował sie jako przewodnik na następny raz, obiecał ustrzec mnie od oglądania rzeczy na wskroś turystycznych. Obiecał pokazać mi prawdziwą historię kamakury a nie stragany z pamiątkami. Strasznie sie z tego ucieszyłem. Całkiem oni zburzyli moje dotychczasowe wyobrażenie o Japończykach. Całkiem mnie rozminowali. Na koniec mąż Fujiko-san odprowadził mnie na pociąg a było już późno. W takzwanym międzyczasie poznałem także jego rodzinę, siostrzeńca lekarza i siostrzenicę z liceum. Wrociłem w dobrym nastroju do Misaki. Wrociłem w dobrym nastroju do domu...




Brama do świątyni Szinto i sama świątynia



Oczyszczanie duszy wodą



Świątynia wszakże inna



Dokąd zmierzasz Polsko?



Jedna z mniejszych świątyń, ładny ogród



Rodzinka troszkę oszukująca ale przeurocza



Inna rodzinka



Uroczystości w Szinto Szrain. Nie udało mi się wejść do środka ;-(



Ja u rodziny Japońskiej, Fujiko-san i jej mąż



Ogród, zajawka kolejnego wpisu, tym razem trochę o tutejszej przyrodzie i górze Fuji, byłem naprawdę blisko niej!

Brak komentarzy: