poniedziałek, 11 grudnia 2006

Fuji

Góra Fuji jest piękna i dosyć wysoka (3776 m npm). Pięknie wygląda przyprószona śniegiem. Na samej górze strony, jako tytułowy obrazek wybrałem właśnie zdjęcie góry Fuji widzianej z wylęgarni ryb łososiowatych w prefekturze Yamanashi.
W drodze zatrzymaliśmy sie na posiłek, tam właśnie piłem sake z wężem w środku.
Jedliśmy jakiś rodzaj makaron udon którego garnczek leciutko pyrkał sobie na palenisku. Do tego miałem farta bo góra fuji właśnie tego dnia została obsypana pierwszym w tym roku śniegiem.


Góra Fuji błędnie określana jest mianem Fuji-jama, i jest to błąd który wielu Japończyków powiela. Nie jest to bynajmniej błąd stworzony przez obcokrajowców. Jama to błędne rozszyfrowanie znaku kanji który w połączeniu z różnymi znakami daje różne znaczenia (tak jest w ogóle z każdym niemal znakiem kanji). W nazwie góry fuji znak jama to SAN. Tak więc poprawna nazwa to Fuji-san, ale Japończycy tolerują także nazwę Fuji-jama.


Obecnie góra ta i jej okolice okryły się złą sławą samobójczych spotkań. Ludzie umawiają się w internecie na popełnienie samobójstwa, często w okolicach góry Fuji.
Ja wybrałem się tam po pstrągi.



W Drodze, piękne trawy, zupełnie jak trzcinowisko.



Kolory jesieni, jeszcze nie w Misaki ale wokół góry Fuji, zimno i kolorowo "już" od listopada.



Fuji - widok z restauracji.



Ten sam punkt widokowo, zbliżenie.



Na palenisku garnek z udonem - houtou (HOTO) który jest typowym daniem prefektury Yananashi. Na tej drewnianej podstawce mamy makaron na zimno (soba - z mąki gryczanej). W miseczce czeka na ten makaron tarty ziemniak i trochę wodorostów w jakimś sosie sojowym. Bardzo to obślizgłe ale pyszne danie.



SMACZNEGO! ITADAKIMAS!!!!!

Red shoes girl

Historia jakich wiele.


Nazywała się Kimi Iwaskai. Urodziła się 15 lipca 1904 roku w prefekturze Shizouka. Gdy miała 2 lata jej matka Kayo, przeniosła się na wyspę Hokkaido, ale czasy nie były wówczas dla nich łaskawe. Życie bez ojca, o którym historia nie wspomina, nie było łatwe. Tak więc matka dziewczynki znalazła schronienie dla niej u amerykańskiej pary misjonarzy.


Jednakże oni opuścili Japonię a jako, że mała Kimi była w tym czasie chora na gruźlice uniemożliwiło to jej wyjazd wraz z para przybranych rodziców.
Kimi po wyjeździe misjonarzy przeniesiona została do szpitala w Asabu. Tam dożyła wieku 9 lat kiedy to choroba i tęsknota za rodzicami okazały się silniejsze od jej małego serduszka.


Kilka lat później, Ujō Noguchi kolega matki Kimi, znając jej historię usłyszaną z ust matki, postanowił uczcić jej pamięć. Napisał piosenkę, a niedługo potem stała się ona bardzo popularna na Hokkaido jak i całej Japonii. Wówczas powstało tam wiele pomników poświęconych tej dziewczynce (około 1974 roku). Największy i bodajże pierwszy powstał w Shizouka na wyspie Hokkaido i przedstawia matkę i córkę. Z kolei w Yokohamie, w pięknym parku Yamashita postawiono pomnik tylko dziewczynki, jej twarz zwrócona jest w stronę oceanu.


Warto tutaj wspomnieć, że piosenka opowiada te historie nieco inaczej, matka wszakże straciła kontakt z dzieckiem i żyła w przekonaniu, że córka jej wyjechała do Ameryki. Tak więc w piosence jest to historia dziewczynki zabranej z Japonii do dalekiego kraju (odbierane to jest wręcz jako kidnapping przez Japończyków). Pomnik w Yamashita pięknie oddaje treść prawdziwej historii. Twarz dziewczynki zwrócona w stronę Oceanu, zamyślona, tęskniąca.



Widok na park Yamashita w Yokohamie z pomostu spacerowo-promowego.



Red Shoes Girl.

czwartek, 7 grudnia 2006

Medzi Szrain

Jak już wspomniałem Świątynie Szintoistyczne nazywają sie Szrain. W Tokyo największa taka świątynia to Medzi Szrain, gdzie spoczywa duch Cesarza i Cesarzowej (zmarłych). Tam odbywa sie wiele uroczystości a w pierwszych dniach nowego roku pojawia sie tysiące ludzi by wrzucic swoje 5 jenów do monstrualnej skrzyni umieszczonej na środku placu świątyni. Jako że ludzi są tłumy nieprzebrane, obrywa się tymi pieniędzmi po głowie dosyć często. A 5 jenów ma specjalne znaczenie w ich kulturze, go en - to znaczy pięć jenów ale też dobre relacje, z Bogiem, z małżonką, z pracą, ze wszystkim generalnie. Dlatego wybierają właśnie 5 jenów do rzucania a nie dlatego że są skąpi (a są trochę) ;-)



Każda kompania produkująca sake wystawia przed świątynią Medzi swoje logo, tak dla zapewnienia sobie wiernych konsumentów. Coby fermentacja ryżu nigdy na darmo nie była robiona.



Główne wrota to Medzi Szrain.



Przed samą świątynią.



No i świątynia wewnątrz, w oddali ci panowie w bieli to kapłani, najważniejszy z nich nosi ciemne kimono, nowicjusze białe. Gradacji kolorów nie rozumiem do końca ale białe kimono i inny kolor spodni to już wyższy stopień wtajemniczenia.



Jak ma się trochę fartu można zobaczyć ceremonię ślubna w tej świątyni, jest naprawdę ciekawa. Tu procesja małżonków podażą za kapłanem do zamkniętej dla zwiedzających części świątyni, w której młoda para związana zostanie węzłem małżeńskim.



Po wszystkim można się zrelaksować pozując do pamiątkowych zdjęć.



Kimona........... KAWAII!!!! co znaczy - śliczne!!!!



Bywają też całe rodziny w kimonach, ale jest to tak wyjątkowe wydarzenie nawet dla Japończyków, że mają wówczas kamerę ze sobą bo znajomi pewno by im nie uwierzyli ;-D






A dzieci tak jak w Polsce, ta mała dziewczynka w czerwonym kimono była tak niespokojna ze aż musiałem te jej żywotność zapisać w kilku kadrach!

Tokyo Tower

Z Tokijskiej wieży rozciąga sie niesamowity widok. Zdjęcia poniżej być może odrobinę przybliżają to co sie czuje na tej wysokości patrząc na tę betonową pustynię.








Ulice wyglądają jak krwiobieg miasta.



Także widok tęczowego mostu jest piękny (Rainbow Bridge).



Rainbow sugeruje trochę więcej kolorów niż widać, normalnie są dwa zielony i biały w święta dorzucają jeszcze jeden - różowy.



Nieopodal mostu....



W oddali widoczna wieża tokijska, nie wygląda na zbyt wysoką, ale to ze względu na wysokość pozostałych budynków.

Tokyo Palac

W samym centrum Tokyo mieści sie zielona wyspa, setki hektarów bezcennej ziemi wyłączonej z użytku. Wielu architektów nad tym ubolewa, ale ziemia ta jest symbolem, symbolem władzy. Tam mieści sie siedziba rodziny Cesarza Japonii. Żeby było śmieszniej, Cesarz nie mieszka razem ze swymi dziećmi, dzieci mieszkają w rezydencji oddalonej od Pałacu. Ze względów bezpieczeństwa nie przebywają zbyt często razem. W razie jakiejś katastrofy są większe szanse ze ktoś przetrwa, jeśli nie w Pałacu to w innej rezydencji. Taka tutaj filozofię przyjęto i tak to wygląda do dziś.


Imperator, Cesarz utracił kiedyś władzę na rzecz Szogunatu i Szoguni rządzili krajem podzielonym na prefektury. Najważniejszy był Szogun Edo (Tokyo) o nazwisku TOKUGAWA to on był protoplasta Toranagi z filmu z Chamberleynem i to on zbudował Tokyo. I on także oddal ostatecznie władzę z powrotem w ręce Cesarza popieranego przez innego Szoguna którego imienia nie pamiętam a u mnie w pracy, wstyd przyznać, nikt go nie zna ;-)



A oto i ten dzielny chłopak na swym dzielnym rumaku.



Ogród wokół Pałacu Cesarza, miejsce w którym Tokijczycy uprawiają jogging.



Czasem tylko leżą pod drzewkami, które w słońcu wyglądają zachwycająco.



Za drzewami już tylko betonowa pustynia....



Tak wygląda brama wjazdowa do pałacu, można tam sie dostać. Wystarczy wypełnić formularz na stronie internetowej Pałacu i poprosić o zwiedzanie i poczekać na odpowiedź. Często pozytywną. Zwiedzanie jest z pracownikiem Pałacu, ale całość prowadzona jest w języku japońskim. Pałac otoczony jest fosą, a kąpiel w niej jest surowo zabroniona. Głównie ze względów sanitarnych, woda nie ma dopływu, wiec strasznie kwitnie.



Jeden z budynków pałacowych.



Gdy jest sie nowym ambasadorem swego kraju do pałacu Cesarza wjeżdża sie takim właśnie powozem. I zwiedzanie odbywa się bez konieczności rejestracji w internecie, a ponadto w obecności tłumacza, a także rodziny Cesarskiej.



Tak wygląda Tokyo Tower widziana z okolic pałacu Cesarskiego. Najwyższa budowla w Tokyo, chociaż nie wygląda na taką, wyższa od wieży Eiffela (wzorowana trochę na niej).

5 lamp

Wracając z pracy do hoteliku mijam 5 lamp. Wszystkie świecą. Wszystkie wyglądają pięknie.



Lampa pierwsza, idąc obok niej myślę o domu, o tym ze tysiące kilometrów stąd zostawiłem wszystko.



Lampa nr 2 około 20 metrów dalej, wciąż myślę o mojej żonie i synku.



Lampa nr 3 tuz obok traw przypominających odrobinę młode trzciny. Jestem jak młoda trzcina, na wietrze zawsze się ugnę, huragan nie złamie mnie, jestem elastyczny. Myślę o tym jak podobny jestem do tej rośliny i myślę o filmie "młode trzciny" całkiem niezłym francuskim offowym kinie.



Lampa nr 4 już całkiem blisko do wyrka. Przeszedłem jakieś 200 metrów, jestem coraz bardziej smutny i zmęczony, wracam sam. Nawet duchy, w które wszyscy tu wierzą mi nie chcą towarzyszyć. Kiedyś na miejscu stacji badawczej był zamek szoguna. A krwawe walki jakie się wokół toczyły osławiły zatokę Abaratsubo jako jedna z najkrwawszych wód. W poematach dotyczących tych walk woda opisywana jest jako olej, tak gęsta była od krwi.



Ostatnia z lamp, piąta, ukazuje w całej pełni kondycje mego ducha nocą. Gole gałęzie.


Na szczęście Święta w domku. W Polsce. Naładuję akumulatory i wracam.

wtorek, 5 grudnia 2006

世界バレー

Do Tokyo zjechałem w sobotę rano, W planach Shinjuku i Harejuku no i Ueno. Jednak ciągle myślałem o naszej siatkówce. Nigdy nie bylem fanem zawodów sportowych (jak już sport to nie w fotelu) ale tym razem chciałem to zobaczyć. Może po prostu chciałem spotkać trochę Polski.


Tak wiec spacerując po Harajuku zapytałem Noriko (miała wolne popołudnie więc miałem przewodnika) czy wie gdzie odbywają sie mistrzostwa. W 20 minut piechotą byliśmy na miejscu. Zakupiliśmy bilety (niezbyt kosztowne wiec trochę wysoko) i poszliśmy po zaprowiantowanie.


Browar i onigiri z tunczykiem i majonezem. To była moja mistrzowska dieta. Gdy weszliśmy na arenę zaczepił nas jakiś Japończyk i spytał jakie mamy miejsca, gdy dowiedział się że mamy miejsca w sektorze dosyć oddalonym od gry dał nam swoje bilety gdyż właśnie wychodził (z meczu Japonii) i w ten sposób zamiast siedzieć pod sufitem, wylądowaliśmy niżej nieco i dokładnie na środku. To był pierwszy dzień, emocje meczu z Bułgarią, ech, nasi pokazali co potrafią. Zdjęcia poniżej.



Arena



Polskie orły






Superman ;-)




Po meczu udałem sie celebrować zwycięstwo do restauracja z jakiniku. To taki japoński grill, który mieści się na stole i grilluje się na nim np żołądki, serca, języki, wątroby zwierząt, oraz normalne części ich ciała. Ja zaatakowałem te niespotykanie egzotyczne części i (poza żołądkami) wszystko było bardzo smaczne. Zasadniczo to dzięki ich sosom, z cytryna, sojowych i jakiś innych. Do tego odrobina sake, po czym udałem sie do hotelu gdyż już zdecydowałem że będę oglądał finał (Noriko także obiecała przyjechać w niedziele jej drużyna grać miała przed Polska). Tymczasem trochę fotek z mojego wieczoru w Tokyo.



Jakiniku, te okrągłe jak salami to język krowy, poza tym są tam serca i kawałki calbee. Smaczne bardzo. Polecam.



Uliczki takie znam....



Ebisu park, cóż może być bardziej Yebisu od wypicia Yebisu w parku Ebisu (browar Yebisu po naszym zwycięstwie osuszyłem w tymże parku, gdyż picie piwa w miejscach publicznych nie jest tutaj zabronione).



Drzewko w parku Ebisu (jedna z popularniejszych świątecznych choinek w Tokyo).



W cieniu tych drzew spocząć raczyłem.


Po czym zaczął sie drugi dzień, poranek przywitał mnie piękna pogodą wiec zacząłem od zwiedzania (mecz Polski miał się odbyć około 20, Japonii nieco wcześniej więc umówiliśmy się z Noriko na 16 przed Arena).



Tak było tego dnia.



Jednak jak pojawiliśmy się przy stadionie nie było już biletów. I zdecydowaliśmy sie czekać na koniec meczu z Japonia i wówczas była szansa że ktoś wychodząc zechce odsprzedać nam swoje bilety. Ale.........


Ale Japonia czasem zaskakuje, czasem strasznie sponiewiera innym razem utuli. Zupełnie jak ich jedzenie, od najpyszniejszych rzeczy po nato albo marynowane w wątrobach kałamarnice. Tak wiec Japonia wyszła do nas na spotkanie w postaci pana w garniturze i z identyfikatorem podobno jakiegoś przedstawiciela organizatorów, zapytał co tutaj robimy, ja na to: Polando kala kimaszta (jestem z Polski) i to wystarczyło, Noriko trochę z nim po japońsku, pokłanialiśmy się trochę, a on wyciągnął bilety i po prostu nam dał, powiedział ze jesteśmy zaproszeni, nie wziął ani grosza, nic a miejsca były przednie, bardzo blisko do boiska, sam dolny sektor przy prasie i komentatorach z wszelkich państw świata. Ech...... Ech......


A tak to wyglądało drugiego dnia:



Saito w ataku (Japonia - Rosja)



No niestety Japonia przegrała i jak sie niedługo potem okazało Polska także...



Przed meczem finałowym





Przegraliśmy, ale srebro tez niezłe. Wracałem do Misaki w dobrym nastroju, Polska wywalczyła srebro, a ja znów miałem bardzo miłe przygody z Japonią. Oby tylko takie już zawsze.